wtorek, 12 listopada 2013

12.11.13

To był intensywny dzień. Już od samego rana pogubiłam się troszkę w mieście (ach, kochane MPK i zmiany w rozkładzie!), ale na szczęście dotarłam jakoś na zajęcia i dzielnie zabrałam się za nadrabianie. Momentami było ciężko, bo oczy zamykały mi się praktycznie same - w nocy za to tłukłam się z boku na bok i przysnęłam dopiero po piątej, gdzie już przed szóstą zadzwonił budzik.

Po powrocie do domu ogarnęłam się troszkę i poszłam pobiegać (jednocześnie testując kupione ostatnio w Decathlonie rzeczy), a później zafundowałam sobie relaksującą kąpiel w płynie do kąpieli o zapachu jagodowych muffinek. Całe szczęście, że nie da się go zjeść i nie trzeba martwić się o kalorie... Pachnie wprost obłędnie! Moje zmysły poczuły się nasycone.


Na ten miesiąc wyznaczyłam sobie górny limit w postaci 1000 kcal. Ale to już taka naprawdę krytyczna granica, po przekroczeniu której będę mogła z całą szczerością przyznać, że spieprzyłam.

Dziś pomimo tych wszystkich "atrakcji" spokojnie się w nim zmieściłam. Miałam co prawda chwilę zwątpienia podczas zajęć, ale specjalnie nie wzięłam ze sobą pieniędzy żeby nie kusiły mnie pobliskie sklepiki.

dwie kromki chrupkiego (46), plaster wędliny (36), białko jaja (16)
jabłko (55)
jabłko (55), bułka fitness z Lidla (210)
brokuł gotowany (30), pomidor (26)
kromka chrupkiego (23)
= 497 kcal

Dzielnie piję Pu-Erh, parzona w dzbanku smakuje lepiej niż przyrządzana "błyskawicznie" poprzez zwykłe zalanie wrzątkiem. Zostałam też uświadomiona, że jej liście można zalewać dwu-, a nawet trzykrotnie. :)

poniedziałek, 11 listopada 2013

Koniec laby

Może to zabrzmi dziwnie, ale cieszę się że wracam do szkoły po dwóch tygodniach nieobecności.

Kiedy mam wolne to siedzę w domu i nie robię nic produktywnego (no, może poza czytaniem), a przy tym nudzę się. Zaobserwowałam u siebie prostą reakcję: nuda = myślenie o jedzeniu. Może i więc to lepiej, że od jutra nie będę mogła narzekać na brak zajęć? Przeraża mnie tylko to siedzenie poza domem po 8 godzin + dojazdy i konieczność skupiania jako-takiej uwagi na prowadzonych zajęciach.

Zwłaszcza, że ostatnio nie sypiam zbyt dobrze. Jak już usnę to nie mam problemów z wybudzaniem, ale problem tkwi w samej czynności zasypiania. Muszę wyregulować sobie cykl dobowy, bo przez ostatni tydzień kładłam się do łózka jakoś po trzeciej, a i nawet po tym leżałam po prostu bez ruchu, rozmyślając.

Kiedyś zafundowałabym sobie szklankę ciepłego mleka z solidną porcją miodu i cukru, ale teraz... No cóż. ;)


.

Dziś niespecjalnie miałam ochotę na jedzenie. Jakoś tak... Nie wiem, ani przez moment nie poczułam się głodna. Dobry znak?

200 g gotowanych brokułów (48), pół pomidora średniej wielkości (15), jedno białko (16) = 79

Niech ten listopad będzie udany...

Proszę.

Chciałabym wejść w grudzień z dumnie uniesioną głową tak wysoko, jak to tylko możliwe.

Pierwsze dni listopada były trudne. Musiałam dać sobie radę z całym ogromem dość nieprzyjemnych spraw rodzinnych, o których nie za bardzo chcę tutaj pisać - bo to chyba nie jest odpowiednie na to miejsce.

Od kilku dni idzie mi chyba całkiem nieźle. Znowu zaczęłam liczyć dostarczane sobie kalorie na MFP (MyFitnessPal) i stwierdziłam, że lubię to uczucie gdy siadam wieczorem, robię bilans i widzę, że nie było tak źle.

Wczoraj miałam dość zabiegany dzień, nie usiadłam do Sieci nawet na sekundkę. Najpierw wybrałam się na cmentarz, a że musiałam przy okazji przejść go wzdłuż i wszerz to zafundowałam sobie przy tym dość spory spacerek. Później wróciłam do domu i pomyślnie przeszłam test silnej woli, gdy zostałam "oddelegowana" do krojenia ciasta dla gości - zjadłam dla przyzwoitości tylko jeden kawałek cienki niczym plaster szynki, pusty talerz mógłby wzbudzić podejrzenia... Zwłaszcza, że dość stanowczo odmówiłam zupy. Nie pamiętam już czym się wytłumaczyłam.

Później pojechałam do miasta i kupiłam sobie coś cieplejszego do biegania.

Cieszę się za to, że powoli przestaję zajadać smutki. Oby to nie była tylko "cisza przed burzą"...

I: owsianka z trzech łyżek (117), odrobiny mleka 0.5% (18) i połowy małego jabłka (18).
II: skrawek ww. ciasta, liczę go na (200) ale wydaje mi się to sporą przesadą... No nic, lepiej zawyżyć niż zaniżyć.
III: łyżka suchych ziemniaków gotowanych bez soli (60), surówka z jabłka i marchewki (54)
IV: herbata z łyżeczką cukru (32), nie miałam możliwości użycia słodzika bo byłam u znajomych.

= 499 kcal

Zaczęłam znowu pić Pu-Erh. Jest obrzydliwa - jej zapach przywodzi na myśl zgniłą rybę - ale po dodaniu cytryny da się przeżyć.

A więc... Zaczynam!

...choć bardziej trafnym określeniem byłoby "wznawiam".

Uznałam, że pierwszy post na tym blogu powinien zawierać garść informacji o mnie. Kim jestem? Jak to pewnie widać w zakładce "o mnie", mam siedemnaście lat, mieszkam gdzieś w centrum Polski i zmagam się z kilkoma problemami.

Dlaczego tu jestem? Mam nadzieję poznać kogoś, kto to zrozumie. Kto nie będzie prawił morałów i banałów odnośnie wybranego przeze mnie sposobu odchudzania. W tej kwestii mam nieco wypaczone myślenie, głównie dlatego że jako dziecko byłam utuczona (do-sło-wnie) i już od samego początku chwytałam się dość radykalnych środków by zmienić ten stan rzeczy.

I sama się zastanawiam, dlaczego dopiero teraz wpadłam na pomysł założenia bloga. W międzyczasie prowadzę też motywacyjnego tumblra, jeśli ktoś chciałby go odwiedzić to link widoczny jest gdzieś w prawej kolumnie.

Myślę, że najlepiej będzie jeśli po prostu przejdę do następnego posta i opiszę w nim wczorajszy dzień. Reszta informacji o mnie wyjdzie pewnie w przysłowiowym praniu. ;)

K.